Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rocznica Powstania Warszawskiego. Wysiedleni warszawiacy trafiali do Opoczna ARCHIWALNE ZDJĘCIA

Dag, mat. Muzeum Regionalnego w Opocznie
Wysiedleni z Warszawy w Bukowcu Opoczyńskim, październik 1944 r. (zbiory Juliusza Kwaśkiewicza)
Wysiedleni z Warszawy w Bukowcu Opoczyńskim, październik 1944 r. (zbiory Juliusza Kwaśkiewicza) Muzeum Regionalne w Opocznie
Mieszkańcy powiatu opoczyńskiego opowiadają, jak wyglądało życie w czasie powstania i tuż po zrywie, o wielu transportach warszawiaków wysiedlonych ze stolicy, którzy zatrzymali się także w Opocznie i okolicach. Wspominają o piekle powstańców, pomocy jakiej im udzielali. Z okazji 78. rocznicy Powstania Warszawskiego, Lidia Świątek-Nowicka z Muzeum Regionalnego w Opocznie opowiada o związkach Opoczna z największym zrywem ludności w czasie II wojny światowej.

78. rocznica Powstania Warszawskiego

- (…) Wybuchło to straszne powstanie. Widoczne były dymy pożarów Warszawy, słyszeliśmy wieści z pierwszych dni powstania, a potem nadchodziły transporty powstańców i ludności cywilnej. Bezładne opowiadania o piekle przeżytym w stolicy zlewały się w jakąś okropną całość. Do mojej świadomości nie docierały już pojedyncze skargi ludzi, nie mieściły się wyraźnie obrazy tak jaskrawo oddawane, w mojej jaźni powstał jakiś niepojęty obraz piekła, a trzeba było z tego koszmaru obudzić się, ludzie wydarci śmierci chcieli jeść. Wyszli z domów w gorący sierpniowy dzień, bez ciepłych ubrań, często boso - wspomina Franciszka Chałubińska z Libiszowa, pseudonim Teresa, nauczycielka i organizatorka tajnego nauczania, zaangażowana w pracę konspiracyjną.

W czasie powstania warszawskiego i po jego zakończeniu niemieccy żołnierze wypędzili w sumie ponad 650 000 tysięcy mieszkańców Warszawy. Część z nich, zwłaszcza kobiety z małymi dziećmi, chorzy, ranni, wywożeni bydlęcymi wagonami z obozu przejściowego w Pruszkowie, trafiali również do Opoczna i okolicznych miejscowości.

- Długie składy wagonów zatrzymywały się na stacji kolejowej - opowiada Lidia Świątek-Nowicka z Muzeum Regionalnego. - Umęczonych warszawiaków furmankami odwożono do rodzin w Opocznie i okolicznych wsi. Warszawiakami zajęła się straż pożarna pod przewodnictwem Edmunda Zakrzewskiego, Rada Główna Opiekuńcza, której pracami kierował Edward Rogalski, przewodniczący delegatury opoczyńskiej RGO i zwykli opocznianie, którzy organizowali ich dożywianie, dzieciom dawali gorące mleko, zabierali do domów.

W każdej wsi ulokowano po kilka, kilkanaście rodzin Warszawiaków. Wielu z nich przyjmowały dwory - Drużbackich w Zameczku, Domańskich w Prymusowej Woli, Rudzcy w Dłużniewicach, Platerowie w Białaczowie i inni. Do Opoczna został wywieziony m.in. pisarz Kornel Makuszyński, kompozytor i muzyk Korneliusz Brzozowski, nauczyciel i działacz ruchu ludowego Czesław Wycech. Większość warszawiaków po zakończeniu wojny wróciła do stolicy, ale niektórzy na stałe związali się z ziemią opoczyńską.

Atmosferę tych trudnych dni oddają wspomnienia świadków tamtych wydarzeń - Elizy Plater-Kwileckiej właścicielki Białaczowa i Franciszki Chałubińskiej ps. „Teresa” z Libiszowa, nauczycielki z Libiszowa, organizatorki tajnego nauczania, zaangażowanej w pracę konspiracyjną.

„W okresie powstania i po jego tragicznym zakończeniu dowiedzieliśmy się, że z Pruszkowa wysyłane są transporty warszawiaków do Oświęcimia. Po porozumieniu się z najpoważniejszymi mieszkańcami Białaczowa wysłaliśmy do zarządu obozu w Pruszkowie prośbę o skierowanie transportów na naszą stację. Dwa takie pociągi kolejno nadeszły a wsie okoliczne pobrały do swych domów tych biedaków - wspomina Eliza Plater-Kwilecka. - Białaczów był przepełniony szczęściem - dostałam od opoczyńskiego Landwirta Gepperta [Gaberta] (jedynego porządnego Niemca w naszej okolicy) pełnomocnictwo zajęcia pałacu, gdzie we wszystkich salach i pokojach rozłożono słomę a w dużym kotle gotowało się pożywną zupę z przynoszonych przez okolicznych mieszkańców produktów i kartofli z majątku. W galerii, oficynie a nawet w wozowni stajennej pełno było ludzi. Mój punkt sanitarny przeistoczył się w małe ambulatorium gdzie i poważniejsze zabiegi przeprowadzano (felczer p. Łuczkowski, lekarka Oyrzanowska spośród warszawiaków lub przygodni lekarze). Rannych, poparzonych i zawszonych było mrowie. W ochronce też sala była pełna a obok osobna salka była szpitalikiem dla rannych partyzanckich i tych z lasu”

"(…) Trzeba było rozmieścić ich, by mieli dach nad głową, jakieś miejsce do spania i jaki taki posiłek. Mnie znowu, z ramienia RGO, przypadł obowiązek zajęcia się - wspólnie z sołtysami - rozmieszczeniem tych ludzi - opowiada Franciszka Chałubińska z Libiszowa. - I od tej pory już czas nie należał do mnie. Codziennie, nieraz od piątej rano, zjawiali się ludzie, żeby się pożalić, poskarżyć, prosić o interwencję. Trzeba było rozwiązywać problemy i konflikty, trzeba było tak postępować, by nie było krzywdy po żadnej stronie. Żale ze strony wysiedlonych były słuszne i niesłuszne. „Można cholery dostać od tego barszczu!” - skarżyła się niejedna. Cóż jednak innego mogła dać wysiedleńcom wieś opoczyńska ponad barszcz i kaszę jaglaną? Dawałyśmy z domu wszystko, co dać było można: pierzynę, dywany, a nawet chodniki do przykrycia. Siostrzeniec sporządzał lampki i piecyki z puszek od konserw, ale ta pomoc byłą kroplą w morzu potrzeb tych ludzi, którzy w pogodny dzień opuścili dom, czasem tylko w bieliźnie i boso. A jesień po upalnym czasie powstania była tak przykra, tak mokra, że tonęło się w gliniastym błocie do łydek. Stosunek ludzi ze wsi do warszawiaków na pewno nie we wszystkich wypadkach był dobry, ale przynajmniej połowa ludzi to byli tacy, którzy dawali wszystko to, co sami jedli, a nawet zdarzały się sytuacje, że dawali wysiedlonym lepiej jeść niż sami jedli"

"(…) Ja przyjęłam do siebie żonę profesora Wyższej Szkoły Handlowej, panią Wandę Pikielową - wspomina nauczycielka z Libiszowa. - W listopadzie odnalazł się Jej mąż i przebywali u mnie do stycznia 1945 roku. Więcej osób przyjąć nie mogłam, bo ani warunki materialne, ani praca konspiracyjna na to nie pozwalały. I tak już było nas siedem osób. U koleżanki Marty było łącznie z Jej siostrzenicą i gospodynią dziewięć osób, w tym późniejszy marszałek sejmu, Czesław Wycech, wraz z córką i synem. Marszałka poznałam u Marty. Widziałam, jak sprawiedliwie rozdzielał chleb, krojąc na przemian, to z bochenka czarnego, to z białego i dzielił go pomiędzy domowników. Miałam też przyjemność gościć Marszałka u siebie w Libiszowie, gdzie nastąpiło przypadkowe spotkanie z Wojtaszkiem. Obaj przypominali sobie czasy przedwojenne, kiedy to w swojej pracy kulturalno - oświatowej i politycznej nie zgadzali się z linią rządu sanacyjnego i byli za to prześladowani. Już wtedy wiedziałam, że Wycech kierował pracą podziemną. Marszałek był w powiecie opoczyńskim tylko około miesiąca, po czym wyjechał do Krakowa na poszukiwanie żony, a następnie pewnie zajął się pracą. Jeżeli chodzi o stosunek do wysiedlonych, to trzeba przyznać, że lepiej spisywały się dwory niż okoliczni księża. Pewnie, że spośród ludzi przebywających na przykład we dworze w Zameczku znaleźli się przede wszystkim ludzie związani z nimi jakimś pokrewieństwem, ale oprócz tych byli różni. Często, szczególnie po powstaniu, zasiadało u nich przy stole ze czterdzieści osób, a jeszcze oprócz tego dawano porcje żywności dla tych poza dworem. Wprawdzie przy stole dworskim, im dalej siedział ktoś od pierwszego miejsca, tym jego nadzieja na zjedzenie jakiegoś skwarka malała, to jakoś się jednak pożywił (…) Zdawało się, że ogień powstania warszawskiego przeniósł się na całą, maleńką zresztą, Generalną Gubernię. Niemcy gorączkowo przystąpili do likwidacji oddziałów partyzanckich. Większe oddziały zostały rozproszone. Żołnierze armii podziemnej przeszli na „meliny”, wszędzie było pełno ludzi i czuło się strach o ich i swoje bezpieczeństwo. Na Pilicy Niemcy umacniali linię obrony i codziennie wywozili ludzi do tej akcji, a stamtąd często w nieznane (…).

"Atmosfera przy końcu roku 1944 stawała się bardzo ciężka. W przeludnionej Generalnej Guberni zaczęliśmy się formalnie dusić. O 10 kilometrów od mojej szkoły, przez Inowłódz, przebiegała linia obrony Niemców przed Armią Czerwoną. Czuło się dynamit pod nogami. Epilog powstania warszawskiego, łapanki, wywożenie młodzieży na okopy i w nieznane, rozbijanie po lasach całych oddziałów partyzanckich, to było życie, które w każdej minucie mogło się skończyć. Śmierć była codziennym druhem i była niestraszna, zdarzały się gorsze rzeczy" - wspomina pani Franciszka.

Wysiedleni z Warszawy w Bukowcu Opoczyńskim, październik 1944 r. (zbiory Juliusza Kwaśkiewicza)

Rocznica Powstania Warszawskiego. Wysiedleni warszawiacy tra...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na opoczno.naszemiasto.pl Nasze Miasto